Strony

niedziela, 22 marca 2009

Opowieść o Czystym Oddaniu dla Kryszny

Pewnego pięknego sierpniowego dnia 1971 roku, przebywający na pielgrzymce w Indiach 19-letni Amerykanin-Sziwaita, już od 40. godzin stał w zatłoczonym do granic możliwości pociągu trzeciej klasy z Paszupatinatha do Amarnatha. Kiedy pociąg przystanął na jakiejś stacji, młody chłopak zdecydował, że nadszedł wreszcie czas, aby "rozprostować kości".

Płynąc dosłownie na głowach współpasażerów, dotarł do okna, przez które zgrabnie wyśliznął się na peron. Rozglądając się przez jakiś czas ciekawie w koło nie zauważył, kiedy pociąg ruszył, pozostawiając Richarda - bo takie nosił imię (pol. Ryszard) - samego na peronie. Niestety, jego rozpaczliwe próby wdrapania się przez okno do pociągu, zakończyły się niepowodzeniem.

Z rozczarowaniem odprowadzając wzrokiem szybko oddalające się wagony, młody Rich zdał sobie sprawę, że znalazł się w zupełnie nieznanym mu miejscu. Niepewnie rozejrzał się wokół, by w końcu zapytać stojącego na peronie sadhu, o nazwę stacji. W odpowiedzi usłyszał, że znajduje się w Mathurze i że był to dzień festiwalu Janmastami - narodzin Pana Kryszny.

Ten sam sadhu zabrał go do Janmasvana, gdzie spędził cały dzień. Było tłoczno i gwarnie, ale przy tym i bardzo radośnie. Niestety, Rich nie za bardzo orientował się, kim czy też czym jest Kryszna. Kiedy wybiła północ, tłumy ludzi zebrały się nad Jamuną aby wziąć w niej rytualną kąpiel.

Noc spędził w świątyni Pana Sziwy, z babajim o imieniu Sziwananda. Przyszło mu wtedy do głowy, że skoro już jest w Mathurze, to warto by może pojechać na trzy dni do pobliskiego Wrindawan, i dopiero potem kontynuować podróż do Amarnatha.

Następnego ranka o świcie, można było go ujrzeć, żwawo maszerującego w kierunku Wrindawan. Nagle, przejeżdżający obok niego autobus linii Mathura – Wrindawan, zatrzymał się pośrodku drogi, a kierowca uprzejmym gestem zaprosił go do środka.

– Nie, nic nie musisz płacić - powiedział z uśmiechem.

Zwyczajem Richa po przybyciu do jakiegokolwiek świętego miejsca, było wzięcie kąpieli w świętej rzece, oraz spanie pod drzewem i medytacja nad brzegiem tejże rzeki. Natychmiast zapytał więc, jak dotrzeć do Jamuny. Kiedy zmierzał w kierunku rzeki, podszedł do niego Vraja-vasi (mieszkaniec Wrindawany) i ze zdziwieniem stwierdził:

- Przybyłeś tu na pewno z bardzo odległego kraju (w tym czasie ISKCON Wrindawan jeszcze nie istniał, a cudzoziemcy stanowili niezwykle rzadki widok). Przyszedłeś do domu Kryszny, a jako że my jesteśmy Jego rodziną, jesteś także i naszym gościem i dlatego proszę pozwól nam ofiarować Ci skromny poczęstunek".

To powiedziawszy, zabrał go ze sobą do jednego z domostw, po czym nakarmił do syta prasadam. Dowiedziawszy się, że młody człowiek sypia na ziemi, pod drzewem, zaprowadził go do aśramu pewnego niewidomego sadhu, który bez chwili zwłoki wyraził zgodę na przyjęcie gościa. Pomimo zaprosin, Richard zdecydował się jednak na powrót pod drzewo nad Jamuną.

Po trzech dniach pobytu, Rich podjął decyzję opuszczenia Wrindawany, a wymarsz do stacji kolejowej w Mathurze, zaplanował na następny dzień. Jednak nazajutrz rano, obudził się z wysoką gorączką i poczuł się naprawdę bardzo chory. Niektórzy z sadhu, będących braćmi duchowymi Śrila Prabhupada, okazało mu wtedy wiele współczucia i pomocy. Umieścili go też w szpitalu Ramakryszny. Spędził tam dwa tygodnie, podczas których mógł z bliska doświadczyć cierpień czterdziestu innych, leżących obok niego a umierających ludzi.

Lekarz poinformował go, że jego ciało jest tak bardzo wyniszczone stylem jego życia, że musi odłożyć podróżowanie, na co najmniej dwa miesiące, gdyż w innych przypadku umrze. Po wyjściu ze szpitala dano mu schronienie w Gaudiya matha, gdzie przez jakiś czas studiował filozofię Waisznawa.

Kiedy okres dwóch miesięcy dobiegał końca, doszedł on do wniosku, że ze wszystkich napotkanych dotychczas teologii, filozofii, religii i ścieżek duchowych, nie ma nic słodszego i piękniejszego ponad religię Wrindawany - oddania dla Śri Radharani i Śri Kryszny. Postanowił to wtedy, aby spędzić resztę swojego życia we Wrindawanie i nigdy jej nie opuścić.

Po jakimś czasie, Richard znowu zamieszkał pod drzewem nad brzegiem Jamuny, w pobliżu miejsca zwanego Chir-ghata. Czasami udawał się na pielgrzymki do różnych świętych miejsc, takich jak: Govardhana, Nandagrama, Varsana i wielu innych. Co rano, chodził na ceremonię mangala-arati w świątyni Radharamana, zaraz potem na mangala-arati w świątyni Radha-vallabha, a znowu potem do Sevan-kunja i świątyni Bunki-bihari, jako że Bóstwa budzą się tam nieco później. Innymi razy, chodził też do świątyni Radha-Damodara.

W tym czasie zaprzyjaźnił się z pewnym sadhu, z którym każdej nocy udawali się na parikrama wokół Wrindawany. Podczas miesiąca Kartik, zwykli siadać nad brzegiem Jamuny i w blasku księżyca śpiewać bhajany.

Jeden z towarzyszących im sadhu był "muzycznym" bratem duchowym Ravi Shankara, i zwykł akompaniować im na sitarze podczas bhajanu. Uważał on, że Ravi Shankar był nieco w mayi, dlatego że grał ragi, nie intonując przy tym świętych imion Kryszny. Grywał na swoim sitarze fantastycznie ragi, podczas których intonował wyłącznie imiona Śri Kryszny.

Cała ta grupa złożona z trzech do pięciu osób, regularnie zwykła siadać na brzegu Jamuny i grać oraz intonować Święte Imię Pana. Każdej nocy po bhajanie, w blasku księżyca, udawali się na pielgrzymkę wokół Wrindawany.

Pewnego dnia, jedna z należących do grupy bhajanowej osób, postanowiła przedstawić Richarda bardzo prostemu sadhu o niezwykle czystej duszy.

- Kiedy go spotkasz, to zrozumiesz czym jest bhakti – powiedział.

Podążając za znajomym sadhu, minął świątynie Radha-Vallabha i skręcił w niepozorną uliczkę z wielkich rynsztokiem, którym rwał potok ścieków. Aby dostać się do maleńkiego domku naprzeciwko, musieli najpierw przeskoczyć przez ten brudny i cuchnący, a zagradzający im drogę kanał.

Właścicielem domu była pewna rodzina i jak to bywa w rodzinie, zawsze było tam wiele wrzawy i różnego rodzaju domowej krzątaniny. W przedpokoju, przez który często przechodzili członkowie rodziny, znajdowała się prosta szafka. W szafce tej znajdowały się bóstwa Śri Śri Radha-Gopidżanavallabha. Znajomy sadhu przedstawił Richarda, opiekującemu się Nimi pujariemu. Miał na imię Ghaneśyam i już na pierwszy rzut oka można było zorientować się, że był on osobą niezwykle życzliwą i sympatyczną.

Jego miłość i oddanie dla Bóstw były nie do opisania. Okazało się, że kiedy Ghaneśyam był jeszcze bardzo młody, razem ze swymi niezwykle bogatymi rodzicami, wziął udział w pielgrzymce do Wrindawan. Cała rodzina przebywała tam przez kilka dni, podczas których serce ich syna roztopiło się w miłości do świętego dham. Pobyt we Wrindawan spowodował, że zupełnie utracił on przywiązanie do materialnego życia. Od tamtego czasu, nie istniał już dla niego żaden inny cel, poza całkowitym podporządkowaniem swojej egzystencji służbie dla Śri Radhy i Kryszny we Wrindawanie.

Kiedy więc nadszedł czas aby powrócić do rodzinnego domu, odmówił on opuszczenia Wrindawany. Uważając to za tymczasowy kaprys ich dziecka, jego rodzice pozwolili mu na tymczasowy pobyt, obiecując jednak, że wkrótce po niego przyjadą.

Po jakimś czasie, jego rodzice powrócili, aby zabrać go z powrotem do domu. Jednak pomimo próśb i gróźb, nie udało im się przekonać ich syna do opuszczenia Wrindawany. Zagrozili mu wtedy, że jeżeli natychmiast nie uda się wraz z nimi do domu, to wydziedziczą go oraz zaprzestaną opłat za jego utrzymanie we Wrindawan.

Po krótkim namyśle, Ghaneśyam doszedł do wniosku, że jedynym i największym skarbem i bogactwem w jego życiu jest pobyt we Wrindawan, służąc Radha-Krysznie. Zawiedzeni i rozeźleni na niego rodzice, udali się w drogę powrotną do domu, postanawiając, aby raz na zawsze, zerwać z ich synem wszelki kontakt.

Od tamtej pory, Ghaneśyam nigdy ich więcej nie zobaczył, a z bycia dziedzicem wielkiej fortuny, stał się żyjącym w skrajnej nędzy biedakiem. Nie mając nawet jednej rupii przy duszy, spał on w ulicznym kurzu Wrindawany, niezależnie czy było to upalne lato czy też zima. Aby odżywić i utrzymać przy życiu swoje ciało chodził od domu do domu, gdzie w jałmużnie dostawał czasami roti (rodzaj placka).

W tym czasie, Wrindawan było niezwykle spokojnym miejscem, a Ghaneśyam mało kogo tam znał. Jego jedynym i stałym zajęciem, było zupełne zaabsorbowanie się w intonowanie Świętego Imienia Kryszny i modlitwę. Wielbionym przez niego Bóstwem była Śrimati Radharani, w formie jej wypisanego w sanskrycie na piasku imienia. Codzienne pisał on palcem w kurzu Wrindawany imię Śri Radha, a pod wieczór zamazywał je dłonią po to, aby nikt w nocy na nie nadepnął.

Pewno wieczora, kiedy zacierał na piasku Święte Imię, jego dłoń natrafiła na coś twardego o złocistym kolorze. Będąc zaintrygowany nagłym odkryciem, zaczął usuwać rękami piach. Nagle zorientował się, że to "coś", co na pierwszy rzut oka wyglądało na bryłę złota, było... czubkiem głowy Bóstwa Śrimati Radharani. Obok niej pod warstwą ziemi, znalazł też przepiękne, czarniawe Bóstwo Pana Kryszny. U dołu na podstawie było wyryte: "Radha-Gopidżanavallabha".

W ten cudowny sposób, Ghaneśyam znalazł się w posiadaniu, całkiem sporej wielkości, pięknych i samo-zamanifestowanych Bóstw Radha-Kryszna, którymi ktoś musiał się teraz zaopiekować. Problem w tym, że był on niezwykle biedny i nie był w stanie zaoferować im zbyt wiele. Jedyne co posiadał, to podarte ubranie, które właśnie miał na sobie. W kieszeni nie miał ani grosza, a jego łóżkiem był kurz Wrindawany.

Nie znajdując odpowiedzi na swoje rozterki, usiadł na ziemi przed Bóstwami i zaczął intonować Święte Imię. W ten sposób mijały dni i miesiące. Czasami, przechodzący pielgrzymi dawali mu w jałmużnie roti i wtedy ofiarowywał je Radha-Gopidżanavallabha.

Nie mógł sam chodzić i prosić o wsparcie, bo za żadne skarby nie chciał zostawić Bóstw samych w szczerym polu. Siedział w ten sposób nawet w porze deszczowej, czcząc stojące pod drzewem Bóstwa.

Pewnego dnia, jedna z rodzin vraja-vasi, obserwując jego szczere i prawdziwe bhakti, zaproponowała, że jeśli tylko tego pragnie, to może przenieść Bóstwa do szafki w przedpokoju ich domu, a sam zamieszkać na korytarzu. Myśląc o wygodzie boskiej pary, chętnie na to przystał, i tak Gopidżanavallabha i ich oddany sługa Ghaneśyam, pozostali tam przez następne 50 lat. To właśnie w tamtym miejscu Richard spotkał Ghaneśyama, który w tamtym czasie, musiał mieć już około 80. lat.

Ghaneśyam nigdy nie rozstawał się ze swoimi Bóstwami. Opuszczał je tylko na chwilę raz dziennie, kiedy to szedł do Jamuny, aby przynieść dla Nich wody i przy okazji samemu wziąć kąpiel.

Nastrój Ghaneśyama, którym było przepełnione całe jego jestestwo, posiadał bardzo specyficzną naturę. Otóż uważał się on za najbardziej upadłego, nic nie znaczącego i nie posiadającego żadnych stosownych kwalifikacji sługę Gopidżanavallabha. Ktokolwiek przychodził do jego świątyni, a naprawdę niewielu to czyniło, był traktowany przez niego jako specjalny gość i przyjaciel Gopidżanavallabha, który zjawiał się na osobiste zaproszenie Najwyższego Pana. Będąc w tym nastroju, był on w stanie oddać życie i duszę, aby tylko móc służyć tym, którzy przyszli, aby mieć darsan Gopidżanavallabha.

Ghaneśyam był jednym z najprostszych ludzi, jakich Richard kiedykolwiek spotkał w swoich życiu. A także jednym z najbiedniejszym. Przez 50 czy 60 lat spał na korytarzu, na podłodze. Właściciele domu po prostu przechodzili obok niego, lub przestępując przez niego wychodzili na zewnątrz domu. Bóstwa i należące do Nich rzeczy były umieszczone w dwóch maleńkich szafkach. Poza tym, Ghaneśyam nic więcej nie posiadał.

Rich poczuł natychmiastową i silną atrakcję do tego sadhu, i regularnie zaczął go odwiedzać. Przychodził codziennie o 9. rano oraz po powrocie z pięciu arati, w różnych świątyniach. Po prostu pragnął, aby jak najwięcej przebywać w jego towarzystwie.

Pewnego dnia, Ghaneśyam powiedział mu, aby przyszedł w południe i że dostanie wtedy maha-prasadam od Gopidżanavallabha. Rich ucieszył się, i nie zamierzał zaprzepaścić takiej okazji. Kiedy zjawił się o wyznaczonym czasie, otrzymał w darze trzy roti. Oprócz tego nic więcej nie było.

Kiedy tak jadł ze smakiem maha-prasadam, Ghaneśyam zaczął nalegać aby Rich codziennie zaczął przychodzić o tej samej porze na prasadam.

- Gopidżanavallabha i Radharani prangą, abyś przychodził tu codziennie i jadł z Nimi prasadam – oświadczył czułym głosem.

Po trzech dniach wizyt i zjadania zawsze tej samej ilości roti, do Richa podszedł ten sam sadhu, który po raz pierwszy przedstawił go Ghaneśyamie.

- Czy wiesz o tym, że Ghaneśyam od czterech dni nic nie jadł? – zapytał. Zdziwiony i zaniepokojony Rich zapytał o przyczynę.

- Dlatego, że zjadasz wszystkie jego roti – powiedział. Wyjaśnił, że Ghaneśyam prawie wcale nie wychodzi, aby prosić o darowanie mu w jałmużnie jedzenia. Nie jest w stanie daleko chodzić, a w okolicach jego świątyni są tylko trzy małe domki. Z każdego z nich dostaje po jednym roti. Codziennie ma tylko trzy roti, które zaraz zanosi do zjedzenia Gopidżanavallabhie. Tak więc przez 4 dni, nie będąc tego świadom, Richard zjadał całe jego dzienne wyżywienie.

Kiedy następnego dnia Rich ponownie przyszedł odwiedzić Ghaneśyama, ten jak zwykle położył przed nim wszystkie roti.

- To są twoje roti. Ja już gdzie indziej zjadłem prasadam - zaprotestował Rich.

- To nie ma znaczenia. Gopidżanavallabha pragnie abyś zjadł wszystkie Jego roti – usłyszał w odpowiedzi. Rich ponownie odmówił, po czym znowu usłyszał: - Gopidżanavallabha powiedział, że MUSISZ, MUSISZ je zjeść - mówił przy tym doskonałą angielszczyzną, jako że pochodził z bardzo dobrej, arystokratycznej rodziny.

- Ghaneśyam, powiedziano mi, że od 4. dni nic nie jadłeś, ponieważ ja zjadałem całe twoje prasadam – powiedział Richard.

- NIE, KTO CI TO POWIEDZIAŁ! TO NIEPRAWDA! Właściwie i obficie się odżywiam, a Gopidżanavallabha dostarcza mi wszystkiego czego potrzebuję do życia – usłyszał oburzoną odpowiedź.

- A teraz juz proszę, zjedz te wszystkie roti - mówiąc to ze złożonymi w modlitwie dłońmi, Ghaneśyam zaczął szlochać i drżeć na całym ciele.

- Ghaneśyam, jeżeli nie pokażesz mi, że masz w domu coś więcej niż te trzy roti, to ja ich nawet nie tknę! – ze stanowczością w głosie odpowiedział Rich.

- Mam w domu mnóstwo roti! Gopidżanavallabha jest mężem Sri Radharani a Ona jest najłaskawszą Boginią Fortuny. Czy myślisz więc, że w takiej sytuacji nie ma w tym domu żadnych roti!?

- Ghaneśyam, proszę natychmiast pokaż mi roti!

- Naprawdę nie widzę żadnej potrzeby, aby ci je pokazywać. Po prostu nie ma takiej potrzeby. Natychmiast je pałaszuj!

- Ghaneśyam, znam przynajmniej 12 miejsc we Wrindawan, w których o ustalonych porach dnia, rozdają madhucari dla sadhu.

W tamtych czasach, każdy sadhu wiedział, dokąd i o której godzinie się udać, aby otrzymać darmowe roti. To było pierwszą rzeczą, o której dowiadywał się sadhu, zaraz po przybyciu do Wrindawan – miejsce i czas rozdawania bezpłatnych roti, w różnych świątyniach.

- Ghaneśyam, ja jestem w stanie pójść w dowolne miejsce, a ty siedzisz tylko tutaj i głodujesz!

- Nie, nie, ty zjedz te roti!

Powiedziawszy to, zaczął płakać i błagać o to, aby Richard zjadł całe prasadam. Dla Richa nagle stało się zrozumiałe, że jeżeli nie weźmie on tych roti, to Ghaneśyamowi pęknie z rozpaczy serce. Dlatego też zaczął się modlić do Gopidżanavallabha z prośbą o pomoc w tej, wydawałoby się bez wyjścia sytuacji - złamać mu serce czy zagłodzić go na śmierć?

W końcu wziął od niego roti, ale już nigdy więcej nie zjawił się w południe, w porze spożywania prasadam. Nazajutrz, Ghaneśyam znowu pościł, oczekując kolejnej wizyty Richa i odkładając dla niego wszystkie ofiarowane w południe roti. Kiedy Rich pojawił się późnym popołudniem, nie obyło się bez małej awantury, w której stanowczo odmówił zjadania roti.

Taki był właśnie nastrój Ghaneśyama – nastrój pełnienia bezinteresownej służby, wyłącznie dla przyjemności i satysfakcji innych, nie dbając o swoje własne potrzeby. Codziennie przynosił on z Jamuny wiadro wody dla Gopidżanavallabha. Jako że był bardzo stary i wychudzony, co trzy kroki musiał przystawać i stawiać wiadro na ziemi aby odpocząć, po czym ponownie, z wielkim wysiłkiem dźwigał je w górę i znowu robił trzy kroki.

Rich miał wtedy 20 lat i entuzjastycznie zaoferował swoją pomoc, starając się wziąć wiadro z rąk Ghaneśyama.

- Nie ma potrzeby, nie ma naprawdę takiej potrzeby – usłyszał w odpowiedzi.

- Proszę pozwól mi Ci pomóc. Zajmie mi to 3 minuty, podczas gdy tobie zajmie to pół godziny. Jestem młody i silny, i nie jest to dla mnie żaden kłopot – odparł Richard.

- Jesteś młody i dlatego powinieneś cieszyć się życiem, a nie nosić wiadra z wodą. Jestem starym człowiekiem i do tego tylko sługą. Ofiarowałem moje życie Gopidżanavallabha, a ty jesteś jego drogim przyjacielem. Dlatego nie powinieneś pracować, tylko pozostawić to takiemu upadłemu słudze jak ja. Moim obowiązkiem jest służenie – argumentował Ghaneśyam.

W ten sposób, przez 20 minut wyrywali sobie nawzajem z rąk wiadro z wodą. W pewnym momencie Ghaneśyam wybuchnął rzewnych płaczem i ze zduszonym gardłem powiedział: "Zrozum, że służba dla Gopidżanavallabha jest jedyną rzeczą, którą w życiu posiadam. Proszę, błagam Cię, nie odbieraj mi tej służby!" Po tym zdarzeniu, Rich już nigdy więcej nie próbował nalegać, aby wyręczyć Ghaneśyama w noszeniu wody.

Innego dnia, podczas jakiegoś festiwalu, pewien vraja-vasi przyniósł kubek ze słodkim ryżem, aby ofiarować go Gopidżanavallabha. Rich miał wtedy niezwykłe szczęście, aby stać się naocznym świadkiem spontanicznej miłości rezydenta Wrindawany do Kryszny. Po wyrzeczonej i wieloletniej diecie dwóch czy trzech roti dziennie, nagle pojawił się smakowity kąsek w postaci glinianego kubka pełnego słodkiego ryżu.

Ghaneśyam postawił kubek przed Bóstwami i posadził Richa naprzeciwko Nich. Zanurzył łyżkę w słodkim ryżu, po czym przytknął ją do ust Gopidżanavallabha i Radharani wypowiadając krótką modlitwę. Następnie poprosił Richarda o otworzenie ust i odchylenie głowy do tyłu, po czym wlał zawartość łyżki do jego ust. W ten sposób, ofiarował Gopidżanavallabha cały słodki ryż, a Jego maha-prasadam Richowi.

Richard zaoponował domagając się, aby Ghaneśyam zostawił coś dla siebie.

- Nie ma potrzeby. Nie ma takiej potrzeby – usłyszał znajomo brzmiącą mantrę. Po czym ze złożonymi dłońmi oraz łzami w oczach Ghaneśyam stwierdził: "Jesteś drogim przyjacielem Gopidżanavallabha. Ja natomiast jestem nic nieznaczącym sługą".

Niezależnie od pory dnia i nocy, kiedykolwiek Richard przychodził odwiedzić Ghaneśyama, nigdy nie zauważył, aby ten był bezczynny; zawsze robił jakąś seva (służbę oddania). Czasami wachlował Bóstwa i śpiewał pieśni Waisznawów, czasem nakładał Im na czoło papkę sandałową lub też był w trakcie jej przygotowywania. Innym razem robił puję, ofiarowywał arati lub ubierał Bóstwa. Jednak najczęściej, po prostu siedział z harmonium i śpiewał przepiękne pieśni dla przyjemności Gopidżanavallabha.

Pewnego chłodnego styczniowego wieczora, Rich postanowił odwiedzić Ghaneśyama, aby wspólnie intonować Święte Imiona Pana. Kiedy zrobiło się już późno, Richard wstał z zamiarem udania się na spoczynek. Widząc to, Ghaneśyam zaproponował, aby Rich spędził noc na korytarzu przed Bóstwami, a nie jak zwykle pod drzewem, nad brzegiem Jamuny. Był przecież styczeń i noce były bardzo zimne, a przecież "nie masz ani domu, ani ciepłego ubrania ani nawet koca, i dlatego dzisiejszą noc musisz spędzić w domu. Jesteś gościem Gopidżanavallabha i musisz się wygodnie i dobrze wyspać" - powiedział Ghaneśyam.

Rich nie był w stanie odrzucić prośby Ghaneśyama i położył się obok niego na podłodze. Leżąc poczuł, że sadhu nakrywa go jedynym posiadanym przez niego starym kocem, sam pozostając tylko w cienkim dhoti i maleńkim chadarze. Zamiast poduszki używał on kawałka grubego workowego płótna, na którym kładł swoje ramię.

Po krótkim czasie Richard poczuł, że Ghaneśyam trzęsie się z zimna.

- To jest twój koc i dlatego, to ty powinieneś go używać - powiedział Rich i nakrył swojego przyjaciela kocem.

- Nie, nie, to nie jest mój koc. To jest twój koc! Gopidżanavallabha chce abyś okrył się tym kocem. Ty jesteś Jego przyjacielem, a ja tylko upadłym sługą. Dlatego proszę natychmiast okryj się kocem! - usłyszał stanowczą odpowiedź.

- Nie chcę twojego koca Ghaneśyam. Zostanę tu przez resztę nocy tylko pod warunkiem, że sam się nim okryjesz.

- Nie mogę przyjąć tego koca, ponieważ jestem tylko starym i bezużytecznym sługą. Nie zrobi mi to żadnej różnicy, jeżeli troszkę pocierpię. Jednak ty jesteś bardzo drogi Panu i dlatego chcę zapewnić Ci komfort i wygodę.

W ten sposób i w tym pokornym i szczerym nastroju, szlochający Ghaneśyam prosił i błagał Richa, aby ten okrył się jego jedynym kocem. Nie miało dla niego najmniejszego znaczenia, że wielbił on Bóstwa przez 50 czy 60 lat, natomiast Rich był zupełnie nowym bhaktą, który dopiero co przybył do Wrindawany, i który zaledwie kilka miesięcy temu, dowiedział się kim jest Kryszna. Kiedy jednak Rich zagroził, że pójdzie spać nad Jamunę i prawie że już stał w drzwiach wyjściowych, Ghaneśyam poddał się.

- W porządku, w porządku, obiecuję, że już będę spał pod kocem…

Rich obudził się w środku nocy, czując dziwne ciepło. Spojrzał na Ghaneśyama i zobaczył, że trzęsie się on z zimna niczym liść na wietrze. Okazało się oczywiście, że zaraz po tym, kiedy Rich przysnął, Ghaneśyam natychmiast okrył go kocem. W odwecie, bardzo powolnymi i ostrożnymi ruchami, tak, aby nie obudzić swojego współtowarzysza, Richard zaczął naciągać na niego koc.

- NIE TRZEBA! NIE TRZEBA! - prawie że podskoczył w górę Ghaneśyam.

- Ty nawet nie możesz spać, tak bardzo trzęsiesz się z zimna.

- Nie trzeba! Nie potrzebuję koca, bo obowiązkiem sługi jest dbać o gości Gopidżanavallabha. On nigdy nie będzie ze mnie zadowolony, jeżeli całkowicie nie poświęcę mojego życia, w celu sprawienia przyjemności Jego gościom. Dlatego musisz przyjąć ten koc.

Kiedy Rich ponownie ostrzegł, że pójdzie spać nad Jamunę, ta sama historia powtórzyła się kilkakrotnie. Zawsze po kilku minutach, koc w tajemniczy sposób lądował na plecach Richa. Ghaneśyam za każdym razem tłumaczył, że jego przyjemnością i celem życia jest służba; jest to jego jedyna funkcja w życiu. To czy cierpi, czy cieszy się nie ma najmniejszego znaczenia. Jedyną istotną rzeczą jest to, czy Gopidżanavallabha i Radharani są z niego zadowoleni. A są Oni szczęśliwi wtedy, kiedy oddaje wszystko co ma, Ich wielbicielom.

Wiedząc taką niezłomną determinację i oddanie dla Kryszny, Rich postanowił, że będzie to ostatnia zimowa noc spędzona z Ghaneśyamem. Ponownie zaczął przychodzić dopiero wtedy, kiedy zrobiło się znacznie cieplej.

Co wieczór, Ghaneśyam kładł Bóstwa do malutkich łóżeczek, które własnoręcznie dla Nich wykonał. Następnie, masował Im stopy i przykrywał Je maleńkim kocykiem, po czym śpiewał dla nich przez wiele godzin. Robił to przez wiele lat. Kiedy jednak jego wiek zaczął mu się dawać we znaki, nie był już w stanie unieść Bóstw i położyć je do łóżeczek. Z tego powodu, Ghaneśyam prosił Richa o pomoc w położeniu Gopidżanavallabha i Radharani do łóżek, kiedykolwiek ten do niego zawitał.

W tamtym czasach, Rich nie był inicjowany. Nie miał też mistrza duchowego. Jednak nie robiąc sobie nic z faktu, że Richard nie był braminem, Ghaneśyam zawsze angażował go w służbę oddania dla Bóstw. Unosił on stopy Gopidżanavallabha ponieważ były lżejsze, a Rich za ramiona. W ten sposób przenosili Krysznę do łóżka. Kiedy już Gopidżanavallabha i Radharani leżeli razem obok siebie, Ghaneśyam zaczynał płakać z radości.

Ghaneśyam nigdy nie prosił Richarda o pomoc. Jeżeli któregoś wieczoru Rich nie pojawił się, Ghaneśyam pozostawiał Bóstwa na noc, w pozycji stojącej. Ale kiedy tylko, Rich znajdował się gdzieś w pobliżu, wtedy bardzo pokornie prosił go o pomoc, a kładzenie Bóstw do łóżeczek, stawało się dla niego wielkim festiwalem i ucztą duchowego szczęścia w sercu.

Pewnego ranka, Richard odwiedził Ghaneśyama i poinformował go, że udaje się na pielgrzymkę do Varsana. Słysząc to, Ghaneśyam zaczął płakać. Przybył do Vraja-bhumi, w wieku 18. czy 19. lat, a od tamtej pory minęło już około 60. lat. Podczas tego czasu nigdy nie opuścił swoich Bóstw, będąc przywiązanym do pełnienia dla Nich bezustannej służby oddania. Nigdy nie był ani w Varsana, ani w Nandagrama, ani nawet nie widział wzgórza Govardhana.

Szlochając i składając pokornie dłonie Ghaneśyam powiedział: "Kiedy będziesz w Sri-ji mandir, proszę powiedz Śrimati Radharani, że Ghaneśyam bardzo tęskni aby tam pójść i ją zobaczyć. Nie jest jednak w stanie tego uczynić, ponieważ jest tylko sługą i nie może opuścić miejsca swojej służby."

Innym razem, kiedy Rich udawał się do wzgórza Govardhana, pogrążony w rozpaczy i rzewnie płaczący Ghaneśyam prosił o przekazanie Giriradżowi, że czczący go od wielu lat sługa, bardzo za Nim tęskni i pragnie go zobaczyć. Było oczywistym, że Ghaneśyam posiadał duchową wizję zarówno Govardhana jak i Varsana, w sposób, którego brakowało tysiącom odwiedzających te miejsca pielgrzymom.

Bhaktisiddhanta Saraswati Thakura mawiał, że nie powinniśmy starać się zobaczyć Kryszny, ale raczej służyć mu w taki sposób, aby to On chciał się z nami zobaczyć. Kiedy w jakiś czas później Rich usłyszał tę naukę, już zawsze kojarzyła mu się ona z nastrojem i osobą Ghaneśyama, który prawdziwie żył zgodnie z zasadą dasa dasa anudasa czyli byciem sługą sługi sługi.

Termin ważności wizy Richarda zbliżał się ku końcowi. W obecności Gopidżanavallabha, Ghaneśyam oraz dwóch czy trzech innych sadhu doradziło mu, aby udał się do Mithala – Janakapura. Było to położone w Nepalu, miejsce rozrywek Pana Ramy. Rich niezwłocznie się tam udał.

Niestety dostał on tylko miesięczną wizę w Nepalu i powrócił on do Indii mając tylko pozwolenie na dwutygodniowy pobyt. Starczyło mu zaledwie czasu na odwiedzenie Pashupatinatha, Ayodhyi, Prayag a następnie na spędzenie 10. dni we Wrindawan. Na dzień przed wyjazdem, Ghaneśyam wraz z innymi Sadhu starali się pocieszyć Richa, który płakał z powodu rozłąki z Wrindawan. Doradzili mu, że jeżeli ma już opuszczać Wrindawan, to najlepiej, aby udał się do Nowego Wrindawan.

Kiedy zdziwiony Richard zapytał o szczegóły, poinformowano go, że Swami Prabhupada powiedział im, że stworzył Nowe Wrindawan w Stanach Zjednoczonych i że nie jest ono różne od Wrindawany.

- W ten sposób, jeżeli tam pojedziesz – mówili - to tak jak gdybyś w ogóle nie opuścił Wrindawany, a po jakimś czasie będziesz mógł tu powrócić. Kiedy już tam będziesz, to powinieneś zostać pudżarim - powiedział Ghaneśyam.

W tym czasie, Richard przyjął już w sercu Śrila Prabhupada jako swego guru, po tym, kiedy po raz pierwszy zobaczył w Bombaju. Podczas parikramu wokół Wrindawany, spędził z nim nawet 10 dni, ale nie napotkał jeszcze wtedy żadnego wielbiciela z ISKCON-u.

Po opuszczeniu Indii udał się do Amsterdamu, gdzie po raz pierwszy zobaczył świątynię Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny. Następnie udał się do świątyni w Bury Place w Londynie. Potem odwiedził swoich rodziców gdzie dowiedział się, że Prabhupada przyjeżdża do Nowego Jorku. Bez chwili zwłoki, wyruszył autostopem, aby mieć jego towarzystwo przez cały tydzień.

W ostatnim dniu pobytu w Nowym Jorku ogłoszono, że Prabhupada wybiera się do Nowego Wrindawan, gdzie zamierza dać siedmiodniową serię wykładów ze Śrimad Bhagavatam, zatytułowaną "Bhagavad-dharma Discourse" ("Rozprawa na temat Bhagavad-dharmy"). Prabhupada chciał spędzić tam zarówno Janmastami jak i Vyasa-pudżę i dlatego miały tam zjawić się rzesze wielbicieli z całych Stanów Zjednoczonych. Z tego powodu, do pomocy w przygotowaniu tego wielkiego festiwalu potrzebowano wielu ochotników.

Wtedy właśnie Richard przypomniał sobie słowa Ghaneśyam sugerujące, aby udał się do Nowego Wrindawan. Podjął wtedy decyzję, że spędzi tam następnych 6 miesięcy, dopóki nie dostanie następnej wizy do Indii i powróci do Wrindawan.

Na wykładzie Prabhupada usłyszał jednak, że Wrindawanę można zawsze postrzegać i doświadczać poprzez pełnienie służby dla mistrza duchowego. Narottama Dasa Thakura powiedział, że dopóki w naszych sercach istnieje materialne pragnienie, nie jesteśmy w stanie naprawdę widzieć Wrindawany. Tak więc, poprzez łaskę Prabhupady, został on zainspirowany aby podporządkować się służbie oddania w miejscu, w którym w tej chwili przebywał. "Jesteś teraz tutaj i tu podporządkuj się służbie. Podporządkuj się służbie pomocy mojej misji" - usłyszał. Zdecydował więc, że pozostanie w Nowym Wrindawan, gdzie najpierw doił krowy i wykonywał różne inne proste czynności, a kiedy pudżari ożenił się, przejął jego służbę na ołtarzu.

Richard był niezwykle prostym wielbicielem. Kiedy pudżari zmienił aśram i zrezygnował ze służenia Bóstwom, nie mógł zrozumieć dlaczego to zrobił. Przecież miał on możliwość bezpośredniego służenia Radha-Wrindawananatha, kąpania Ich oraz ubierania i karmienia. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ktoś na pozycji osobistego sługi Boga chciałby się ożenić. Myśląc w ten sposób, poszedł on do byłego pudżariego i oznajmił mu, że jeżeli chce on żeńskiego towarzystwa, to zaprasza go do wspólnego dojenia krów, gdzie może cieszyć się do woli towarzystwem płci przeciwnej, a w dodatku bardzo bezpiecznym towarzystwem. Ku rozczarowaniu Richa, pudżari nie wziął jego propozycji na poważnie i zmienił aśram. Wkrótce potem, Prezydent Świątyni polecił mu, aby został pudżarim.

- A kto zajmie się krowami? – zapytał Rich.

- Ty. Będziesz wykonywał obie służby – usłyszał w odpowiedzi. I tak Richard został pudżarim Radha-Wrindawananatha przez następnych… 11 lat. Przez cały ten czas nie pozwolono mu odwiedzić Indii, a będąc zupełnie podporządkowany swojej służbie oddania i poleceniom administracji świątynnej, nigdy o to nie prosił.

Jednak przez cały ten czas, Rich był pogrążony myślami o Wrindawanie. Tylko o niej rozmawiał z innymi wielbicielami. W tamtych czasach, bardzo niewielu wielbicieli odwiedziło Wrindawan, ale za to wszyscy słyszeli o niej z książek Śrila Prabhupada, lub kiedy osobiście wspominał to święte dham. Dlatego kiedy tylko Rich zaczynał o niej opowiadać, zawsze zbierała się wokół niego spora grupka słuchaczy.

Jego opowieści o urokach Wrindawan tak wielce inspirowały bhaktów w Nowym Wrindawan, że wszyscy chcieli udać się tam jak najszybciej. Sytuacja stała się do tego stopnia kłopotliwa, że przywódca społeczności Kirtanananda Swami, kategorycznie zabronił mu mówienia o Wrindawan! W innym przypadku, wszyscy jak jeden mąż wyjechaliby do Indii, a ostatni z nich zgasiłby na farmie światło. Zakaz ten był niezwykle trudny do przestrzegania, gdyż wielbiciele zawsze prowokowali go, aby opowiadał coraz to nowe historie o Wrindawan, i wtedy zaczynały się długie gawędy o Govardhana, Nandagrama, Varsana, o spotkaniu z Prabhupadem i różnymi sadhu, itp.

Słuchający tych opowiadań wielbiciele natychmiast dzielili się nimi z innymi, i w ten sposób, w błyskawicznym tempie, do Prezydenta Świątyni docierały wieści o złamaniu zasad przez Richa. Prezydent Świątyni wzywał go wtedy na dywanik i ganił za to, że jest w mayi! Richard wstawał o pierwszej nad ranem, intonował 64 rundy maha-mantry, pracował cały dzień, ale był w mayi. Dlaczego? Dlatego, że mówił o Wrindawan! Wtedy Prezydent Świątyni zwykł przychodzić do niego i upominać go, aby więcej tego nie robił, ponieważ dezorganizuje w ten sposób całą społeczność Waisznawów w Nowym Wrindawan.

Pewnego dnia, Kirtanananda Swami ganiąc Richa za jego "mayę", zacytował Śrila Prabhupada mówiąc, że Nowe Wrindawan nie jest różne od Wrindawany. Dlatego też – powiedział – od dzisiaj masz zezwolenie, na mówienie wyłącznie o New Wrindawan!

- I tak nigdy nie pozwolę Ci na odwiedzenie Wrindawan, bo wiem, że już nigdy stamtąd nie wrócisz – zakomunikował Kirtanananda.

Od jakiegoś czasu, Kirtanananda Swami naciskał Richarda na przyjęcie sannyasy. Rich nawet nie chciał o tym słyszeć, gdyż oznaczałoby to rozstanie się z jego służbą opieki nad Bóstwami i jego ukochanymi krówkami. Jednak Kirtanananda do tego stopnia podburzył całą społeczność Nowego Wrindawan, że wydawało się, że wszyscy, włącznie z farmowymi zwierzętami, wywierali na niego nacisk, aby zmienił aśram. Wreszcie w 1982 roku, kiedy to Kirtanananda przyrzekł, że pozwoli mu na odwiedzenie Wrindawan jeżeli tylko przyjmie sannyasę, po długim namyśle i będąc umęczony stałą presją ze strony społeczności świątynnej, w końcu dał za wygraną. Chciał on służyć Krysznie w bezwarunkowy sposób i zdawał sobie sprawę, że wcześniej czy później i tak będzie musiał przyjąć wyrzeczony porządek życia. Przynajmniej teraz, miał pozwolenie na odwiedzenie swojej ukochanej Wrindawany.

Wreszcie po 11. latach, w 1983 roku, na kilka dni przed Gaura-purnimą, Richard ponownie zawitał do Indii. Swoim dawnym zwyczajem postanowił iść pieszo z Mathury do Wrindawany wzdłuż rzeki Jamuny. Wiele zmieniło się w krajobrazie przez te lata i napotkał on na swej drodze mnóstwo przeszkód. W końcu jednak, szczęśliwie dotarł do Wrindawany.

Będąc niezwykle podekscytowanym, natychmiast udał się w kierunku starej świątyni Radha-Vallabha, w okolicach której położony był domek Ghaneśyama. Kiedy już tam dotarł, ujrzał Ghaneśyama siedzącego na schodkach starej świątyni. Teraz był on 11 lat starszy i miał około 90. lat.

Ghaneśyam podniósł wzrok i spojrzał na nadchodzącą postać. Kiedy Rich mieszkał we Wrindawan, nosił proste, naddarte tu i tam białe lungi, niewielki czadar oraz długie włosy poskręcane w dredy. Będąc młodym człowiekiem nigdy się też nie golił. Teraz przed Ghaneśyamem stał sannyasin z dandą, ogoloną głową i sikhą, i posiadający duchowe imię Radhanath Swami. Stary sadhu wpatrywał się z wielką uwagą w twarz gościa...

Za czasów, kiedy Radhanath Swami mieszkał jeszcze we Wrindawan, otrzymał on od pewnego wielkiego sadhu z Wrindawany imię Ratin-Krishna dasa (sługa Kryszny będącego woźnicą rydwanu). Był to przydomek nadany mu z czystej sympatii. Z tego powodu, zarówno Ghaneśyam jak i inni sadhu we Wrindawan zwali go po prostu Ratin.

Kiedy Ghaneśyam przypatrywał się z uwagą gościowi, ten złożył mu pokłony, po czym powstał z ziemi. W tym momencie Ghaneśyam rozpoznał Radhanatha Swamiego i niczym ojciec, który po długiej rozłące ponownie ujrzał swojego syna, zakrzyknął z niedowierzaniem i szczęściem w głosie - Ratiiiiiin! Następnie jednym skokiem znalazł się przy nim, i płacząc i szlochając, mocno przycisnął do serca tak drogiego mu przyjaciela.

- Radha-Gopidżanavallabha czekały na twój powrót przez bardzo długi czas – powiedział.

Wziął go za rękę, a następnie zaprowadził na korytarz, gdzie w szafce mieściły się jego umiłowane Bóstwa. Szybkimi ruchami zaczął zdejmować z Bóstw wszelkie ozdoby i dawać je w prezencie Radhanacie Swamiemu mówiąc przy tym: "Radharani pragnie abyś to od niej przyjął". Wręczył mu także roti.

Tegoż wieczora, Radhanatha Swami wraz z parą braci duchowych ukradkiem wymknęli się z Kryszna-Balarama mandir, aby pomóc Ghaneśyamie w ułożeniu Bóstw do snu. Ghaneśyam był tak szczęśliwy, że oddawał wszystko co miał, zarówno Radhanacie Swamiemu jak i jego towarzyszom, uprzednio składając pokorne pokłony każdemu z nich.

Kiedy po jakimś czasie, Radhanath Swami znowu poszedł odwiedzić Ghaneśyama, przywitała go dziwna cisza. Wchodząc na korytarz z ołtarzem w szafce natychmiast zauważył, że Bóstwa gdzieś zniknęły. Nigdzie też nie było widać Ghaneśyama.

- Gdzie jest Ghaneśyam? – zapytał jednego z członków rodziny zamieszkującej domek. Po uśmiechniętej twarzy domownika potoczyła się wielka łza wzruszenia…

- Goloka... – usłyszał w odpowiedzi.

Bóstwa Śri Śri Radha-Gopidżanavallabha też gdzieś zniknęły. Radhanath Swami przez wiele lat wypytywał różnych ludzi co się z nimi stało, ale nikt nie był w stanie udzielić mu jednoznacznej odpowiedzi - nawet rodzina u której mieszkał Ghaneśyam.

Jakiś czas później, Radhanath Swami spotkał się ze swoim bratem duchowym i przyjacielem Asika-Krishna dasem, który także znał i odwiedzał Ghaneśyama. Dopiero wtedy usłyszał od niego, co się naprawdę wydarzyło. Ghaneśyam baba opóźniał swoje odejście z tego świata tylko i wyłącznie dlatego, że nie było nikogo kto mógłby służyć i zaopiekować się jego Bóstwami. Właściciele domku w którym mieszkał, nie mieli nic wspólnego z wielbieniem Bóstw. W tej sytuacji, aczkolwiek będąc o słabym zdrowiu, żył tylko dlatego, że nikt inny nie był w stanie wykonywać seva dla Radha-Gopidżanavallabha.

Tak się jednak złożyło, że pewna fundacja wybudowała nową swiątynię i pilnie poszukiwała Bóstw. Usłyszeli wtedy od kogoś, o przepięknych samo-zamanifestowanych Bóstwach wielbionych w szafce na korytarzu małego domku. Kiedy zwrócono się w tej sprawie do Ghaneśyama, nie ukrywał on wielkiej radości. Po 60. czy 70. latach przebywania w małej szafce w przedpokoju, Gopidżanavallabha nareszcie będzie miał własną świątynię!

Po przeniesieniu Bóstw, Ghaneśyam nadal opiekował się Nimi, jednocześnie szkoląc do tej służby nowego pudżariego. Kiedy tylko zobaczył, że pudżari jest już gotowy aby w pełni przejąć jego obowiązki, wtedy w spokoju opuścił swoje ciało. "Młoda osoba będzie w znacznie lepszy sposób służyła Bóstwom niż ja" – powiedział na krótko przed odejściem. Nie miał już żadnego powodu, aby dłużej pozostawać na tym świecie.

Często czytamy o cechach bezinteresownej i niemotywowanej służby oraz stania się sługą sługi sługi. Kiedy głęboko zastanowimy się nad rzeczywistym znaczeniem pokory serca, to możemy wtedy zrozumieć, że Śri Gopidżanavallabha upełnomocnił Ghaneśyama, aby stał się on ucieleśnieniem tej cechy oraz doskonałym jej przykładem.

Jednakże, zaledwie tylko kilku ludzi na całym świecie wiedziało o jego istnieniu i miało możliwość, aby go spotkać. Był on praktycznie nikomu nieznanym człowiekiem. Jego życiem i duszą były ciągłe modlitwy, aby ludzie przyszli odwiedzić jego Bóstwa. Miesięcznie odwiedzało je tylko 6 czy 7 osób. Jednak ktokolwiek przyszedł, natychmiast stawał się dla niego największą radością życia. Radością, w której mógł służyć gościowi i przyjacielowi, osobiście zaproszonemu przez Gopidżanavallabha.

Radhanath Swami w ostatnim dniu Wrindawan Yatry 2003, siedząc przed Bóstwami Śri Śri Radha-Gopidżanavallabha we Wrindawan i przed prawie dwutysięcznym zgromadzeniem bhaktów, w ten sposób mówi o Ghaneśyamie:

"Krysznę, możemy zrozumieć tylko poprzez łaskawość Jego czystych wielbicieli. Nie jest możliwym poznanie Go i zbliżenie się do niego w bezpośredni sposób. Kryszna pragnie obdarzać nas swoją łaską poprzez swoich wielbicieli, oraz przypisuje im za to całą tego zasługę. Poprzez miłosierdzie Jego wielbicieli możemy dowiedzieć się, kim jest Kryszna, czym jest Święte Imię, czym jest Wrindawan i jaki jest cel życia poza egzystencją pełną egoizmu i chciwości.(...)

Myślę, że dzisiaj Ghaneśyam baba jest niezwykle szczęśliwy z powodu, że wszyscy zebraliście się tu, aby podziwiać przepiękne formy jego ukochanych Bóstw. Jest to prawdziwą tajemnicą życia, że w tamtym czasie, byłem nic nieznaczącym żebrakiem śpiącym na brzegu Jamuny, a teraz dana mi była cudowna szansa i szczęście, aby przyprowadzić was... aby pomóc przyprowadzić ponad tysiąc wielbicieli na darśan Gopidżanavallabha.

Nasz Śrila Prabhupada był prawdziwym ucieleśnieniem bezinteresownej służby. Opuszczając Wrindawanę, pozostawił tam swoje ukochane Radha-Damodara. Przeszedł ataki serca, cierpiał na chorobę morską, był prześladowany, a wszystko po to, aby dać nam Krysznę. Śrila Prabhupada powiedział, że widział w nas reprezentantów swojego guru maharadża.

Służył nam i ostatecznie oddał swoje życie, aby dać nam Krysznę. Tylko przez bezprzyczynowe współczucie Śrila Prabhupada było możliwym, aby nic nieznacząca osoba, taka jak ja, była chociaż do pewnego stopnia duchowo utrzymywana i odżywiana rok po roku. To tylko jego nastrój bezinteresownej służby opartej na czystej miłości, utrzymuje naszą duchową egzystencję. To jego pokorne oddanie, przywiodło nas, niepoprawnych materialistów, dzisiaj do Wrindawany. To Śrila Prabhupada jest tym, który spełnił duchowe pragnienia milionów ludzi na całym świecie. I to Śrila Prabhupada jest tym, który spełnił wielkie pragnienie Ghaneśyama baba, aby tysiące szczerych dusz zjawiło się przed obliczem jego ukochanego Pana, aby otrzymać Jego błogosławieństwo.

Powinniśmy więc wiedzieć, i być z wielką wiarą przekonani o tym, że Jego Boska Miłość A.C. Bhaktivedanta Swami Prabhupada jest nadzwyczajnym przejawem najwyższych nauk pism Waisznawa. Podarował nam wszystko. Dał nam niczym nieskażoną łaskę parampara . I to, na co kładł nacisk, to podkreślenie nastroju służenia. Zarówno poprzez swoje wykłady, książki, jak i całe swoje życie podkreślał rozwinięcie właściwego nastroju służenia.

Czy jest więc ten nastrój służenia? Służba nie oznacza po prostu robienia czegoś dla kogoś innego. To jest bardzo powierzchowne zrozumienie. Prawdziwa służba jest bezinteresowna, niczym niemotywowana i nieprzerwana, bez względu na napotykane na drodze przeszkody.

Ghaneśyam baba zawsze marzył aby odwiedzić Varsana, Govardhana, Mahavana. Jednak nie brał tego pod uwagę jako że liczyła się tylko służba dla jego Pana. Śrila Prabhupada mógł po prostu pozostać we Wrindawan. Być może żyłby tu szczęśliwie, przekraczając wiek stu lat. Jednak w zupełnie bezinteresowny sposób dał nam możliwość pokochania Kryszny oraz poświęcił swoje zdrowie i spokój umysłu, dawany przez życie w świętym dham. Poświęcił dla nas wszystko…"

Na początku 2009 roku została wydana autobiograficzna książka Radhanatha Swamiego "The Journey Home". Można o niej przeczytać oraz ją nabyć tutaj oraz tutaj.